top of page
  • Rafał Zbrzeski

Piaskiem w oczy

„Życie cię zaskoczy, piaskiem sypnie w oczy” śpiewała wiele lat temu grupa Mafia, starając się uleczyć dumę zranioną odejściem blondwłosego frontmana, który postanowił poświęcić się karierze w telewizyjnej operze mydlanej i solowej działalności muzycznej. Na szczęście ten wpis jest o zupełnie innym zespole i nie pojawi się w nim żaden serial, a zamiast wspominać koszmar polskiego pop-rocka z lat 90 XX wieku, proponuję sięgnąć po najnowszy album Kaze & Ikue Mori zatytułowany Sand Storm.


Kaze & Ikue Mori - Sand Storm

/Libra, Circum-Disc, 2020/

Kwartet Kaze zachwycił mnie już w momencie pierwszego kontaktu z muzyką tej niezwykle oryginalnej formacji. Podobnie jak inne zespoły, w których słychać grę japońskiej pianistki Satoko Fujii i ten przykuwa uwagę zręcznością w doborze środków wyrazu, łączeniem abstrakcyjnej kompozycji z improwizacją oraz swobodą w kreowaniu artystycznej wizji. Kaze wyróżnia się także za sprawą oryginalnej obsady instrumentalnej. To chyba jedyna grupa mająca w składzie dwóch trębaczy (Natsuki Tamura i Christian Pruvost), pianistkę (wspomniana wyżej Satoko Fujii) i perkusistę (Peter Orins).


Tegoroczne wydawnictwo japońsko-francuskiego kwartetu zostało zarejestrowane z gościnnym udziałem Ikue Mori - niegdyś podpory nowojorskiej sceny no wave (bębniła w grupie DNA uwiecznionej przez Briana Eno na składance No New York), a dziś czołowej artystki zajmującej się elektroniką i sztukami wizualnymi. Fujii, Tamura i Mori spotkali się już wcześniej, między innymi w formacji Mahobin (skład dopełniała saksofonistka Lotte Anker) i przy nagraniu albumu Aspiration z udziałem legendarnego trębacza Wadady Leo Smitha. Nie jest to też pierwsza próba poszerzenia składu Kaze (w 2017 roku w sześcioosobowym składzie, pod nazwą Trouble Kaze, muzycy kwartetu nagrali płytę June z udziałem pianistki Sophie Angel i perkusisty Didiera Lasserre).


Najnowsza płyta, zgodnie z przewidywaniami, zawiera muzykę, która wręcz kipi kreatywnością i świeżymi pomysłami. Kwartet Kaze nie zwykł powielać swoich wcześniejszych nagrań, a każdy kolejny krążek firmowany tą nazwą niesie niepowtarzalną porcję muzycznych doznań. Zawartość Sand Storm można z grubsza podzielić na cztery części główne, których czas waha się od dziesięciu do ponad siedemnastu minut i trzy łączące je, znacznie krótsze, interludia.


Płytę rozpoczyna utwór Rivodoza, którego pierwsze minuty rzeczywiście mogą sprawiać wrażenie wrzucenia w centrum pustynnej nawałnicy. Kotłujące się partie instrumentów, napędzane masywnymi fortepianowymi klasterami podmuchy trąbek niosące drobiny elektronicznych dźwięków. Pośród nich, od czasu do czasu, majaczą zarysy wyraźniejszych tematów. Kiedy burza cichnie, wciąż docierają do naszych uszu jej odległe pomruki. Nie mamy pewności czy żywioł opuścił nas na dobre, czy może za moment powróci ze wzmożoną siłą? Dopiero w ostatnich minutach Fujii, a następnie cały zespół uspokajają nastrój równomiernym, melodyjnym motywem, w którym jednak cały czas pobrzmiewają groźne echa.


Najdłuższa kompozycja z albumu zatytułowana Kappa rozpoczyna się od serii impresyjnych, minimalistycznych szumów, którym z początku towarzyszą oszczędne uderzenia Orinsa. Nagłym zrywem całego zespołu klimat zostaje całkowicie zmieniony, a jeden z trębaczy czaruje abstrakcyjną, pełną napięcia solówką. Kolejnych kilka minut należy do Orinsa, który okazuje się prawdziwym szamanem perkusji. Wtedy ponownie odzywa się cały zespół, co stanowi sygnał, że pora na kolejne solo. Tym razem w wykonaniu drugiego trębacza, grającego zdecydowanie bardziej szorstko od swojego kolegi, który po chwili dołącza i trąbki odzywają się w wywołującym ciarki dwugłosie. Pełne skupienia solo fortepianu prowadzi do finału, w którym znów spotyka się cała piątka muzyków.


Noir Popilar rozwija się stopniowo. W pierwszych minutach dominują rozciągnięte w czasie dźwięki trąbek, pod którymi wibrują nuty fortepianu zmieszane z perkusyjnymi fakturami. Stopniowo Fujii wysuwa się na pierwszy plan, aż niespodziewanie jej instrument cichnie i rozbrzmiewa intymny duet trąbki i elektroniki - pełen szmerów, szumów, zadęć i pisków. Fujii wbija się w tę dźwiękową konstrukcję prostymi powtarzalnymi dźwiękami. Wszystko zaczyna falować i zaginać się, jak gdyby ktoś zmącił obraz odbity w lustrze wody.


W pierwszej części Noir Soir opiera się na napięciu budowanym na styku świszczącej, zgrzytliwej elektroniki i dwóch dialogujących trąbek. Tuż przed połową trwania utworu z ogromną błyskotliwością wkracza Fujii, a pozostali muzycy zdają się próbować albo ją osaczyć, albo uprzedzić jej manewry. Finał albumu to fascynujący dziki taniec wszystkich członków grupy. Dziwaczną wokalizę, która następuje potem - można uznać za post scriptum.


Pomiędzy czterema powyższymi kompozycjami na Sand Storm znalazły się też trzy miniatury: Poco a Poco, Under the Feet i Suna Arashi, które stanowią łączniki pomiędzy dłuższymi utworami, ale są też trochę jak Kaze w pigułce – skondensowanymi wrażeniami jakie wywołuje muzyka zespołu.


Po raz kolejny (tym razem z udziałem gościa) Kaze wypuściło w świat zestaw niesamowitych muzycznych opowieści. Przy całym abstrakcyjnym wyrafinowaniu ich muzyki, nieodmiennie odnoszę wrażenie, że przynależy jej też odrealniony baśniowy klimat, fantastyczna aura z zupełnie innego wymiaru.




71 wyświetleń0 komentarzy

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie
Post: Blog2_Post
bottom of page