top of page
  • Rafał Zbrzeski

Wiatr od morza #2

Zaktualizowano: 9 cze 2020

Trójmiejscy kontrabasiści lubią popuścić wodze fantazji i poszaleć. Nie da się zaprzeczyć, że Wybrzeże ma swoje charakterystyczne wibracje, które powracają w muzyce rozmaitych zespołów. Panowie obsługujący instrumenty basowe świetnie potrafią to wychwycić. Raczej nie jest to kwestia przejściowej mody skoro podobne tropy i sposób myślenia o dźwiękach można odnaleźć u muzyków będących przedstawicielami różnych artystycznych pokoleń.


Maciej Sadowski Kwadrat - Jazz dla zwierząt

/Eastrings, 2019/


Trochę wbrew tytułowi jazz, który prezentuje zespół Macieja Sadowskiego to jak najbardziej muzyka dla ludzi. Podana na tyle przystępnie, że może zainteresować nawet słuchaczy niezbyt dogłębnie obeznanych w gatunkowych meandrach.


Jazz dla zwierząt ma wszystko by się podobać - melodyjne ale i zadziorne tematy osadzone na sprężyście bujającej pracy sekcji, przebojowe zapadające w pamięć otwarcie w postaci utworu Pożar w cyrku i kapitalnie napisane kompozycje. Stylistyka albumu krąży gdzieś pomiędzy między nową falą nadbałtyckiego jazzu („rozjeżdżające się” dęciaki), sceną chicagowską (skojarzenia z grą sekcji William Parker/Hamid Drake) i doświadczeniami polskiej szkoły jazzu (w dobrym znaczeniu tego skojarzenia). Ponad to od pierwszej do ostatniej nuty słychać tu sporo luzu i poczucia humoru.


Domyślam się, że dopracowanie elementów zaskoczenia, w rodzaju efektu przeskakującej płyty i nieoczywistych elektronicznych podbarwień, wymagało nieco pracy, ale opłaciło się. Aranżacyjne smaczki tchną w tę płytę dodatkowy wigor, który w zbilansowanych proporcjach sąsiaduje tu z surowo podanymi nastrojem i nostalgią. Na nudę na pewno nie można narzekać.



Llovage - Llovage

/Gusstaff Records, 2019/


Skoro do tablicy zostali wywołani trójmiejscy kontrabasiści, to na tapetę powędruje płyta, za którą w połowie odpowiada starszy kolega po instrumencie Macieja Sadowskiego.


Olo Walicki ma na swoim koncie wystarczająco obszerny i różnorodny dorobek, by określić go mianem muzyka kultowego. Mam wrażenie, że jedną z naczelnych zasad, którymi Walicki kieruje się w swojej artystycznej działalności jest pytanie „Co by się stało gdyby… ?”.


W duecie z perkusistą Jackiem Prościńskim postanowili sprawdzić co by się wydarzyło gdyby sekcja rytmiczna zachciała zabrzmieć jak kompletny zespół. W eksperymencie posiłkują się co prawda elektroniką i samplami, ale skoro ktoś je wymyślił, czemu by z nich nie korzystać? Zwłaszcza, że Walicki i Prościński robią to po mistrzowsku, obudowując pozyskanym materiałem swoje kompozycje oparte na ścisłej interakcji kontrabasu i zestawu perkusyjnego. Plastyczność muzyki uzyskanej za pomocą tak skromnych środków jest porażającą. Zwłaszcza, że panowie nie zawężają terytorium swoich eksploracji i płynnie poruszają się od plemiennie pulsującej elektroniki do seansu spirytystycznego, podczas którego wywołany zostaje duch Komedy.


Przy całym bogactwie nie ma tu śladu niespójności czy naciąganego kombinowania. Najzwyczajniej świat po zażyciu lubczyku pełen jest muzycznych podniet.

80 wyświetleń0 komentarzy

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie
Post: Blog2_Post
bottom of page